W dzisiejszych czasach funkcjonuje wiele teorii ekonomicznych, które są bardziej lub mniej znane i które posiadają większe lub mniejsze znaczenie dla badaczy tematu oraz ogólnej populacji. Dziś skupimy się na dwóch najważniejszych, które od ich poczęcia aż do dzisiejszych czasów dzielą ekonomistów na dwa przysłowiowe „obozy” – na teorii neoklasycznej i keynesizmie.
Zacznijmy od krótkiej lekcji historii – neoklasycyzm powstał na przełomie XVIII i XIX wieku, na bazie prac Adama Smitha i Davida Ricardo i był dość prosty w swoich założeniach:
– konkurencja jest doskonała – oznacza to, że dwa takie same produkty będą kosztowały tyle samo niezależnie od czynników zewnętrznych,
– rynek ma zdolność do samoregulacji – czyli, w skrócie, podaż i popyt na produkty dyktowane będą tym ile konsumenci będą chętni za nie zapłacić,
– wszystkie podmioty ekonomiczne, w tym konsumenci, zachowują się w sposób racjonalny, dążą więc do maksymalizacji użyteczności, którą „wyciągają” z dóbr, natomiast firmy maksymalizują swój zysk,
– czynniki produkcji są wykorzystywane w 100% co oznacza, że w danym momencie nie da się realnie zwiększyć ilości produkowanych wyrobów, bezrobocie w długim okresie nie istnieje, a konsumenci będą w stanie zakupić i zużyć wszystkie oferowane dobra,
– zwiększenie podaży pieniądza może doprowadzić jedynie do inflacji i nie ma wpływu na pobudzenie gospodarki,
– państwo powinno mieć minimalny wpływ na gospodarkę (ponieważ rynki mają zdolność do samoregulacji, więc nie ma potrzeby, aby podmioty państwowe interweniowały).
Po I wojnie światowej angielski ekonomista John Maynard Keynes, obserwując gospodarki USA i Wielkiej Brytanii doszedł do wniosku, że – wbrew dotychczasowym przekonaniom ekonomistów – rynki nie posiadają zdolności do samoregulacji. W państwach uczestniczących w wojnie stale wzrastało bezrobocie, co przeczyło założeniu o 100% wykorzystaniu czynników produkcji. W 1929 roku doszło do wybuchu wielkiego kryzysu światowego, co również potwierdziło jego tezę.
Keynes postulował wbrew swoim poprzednikom, że interwencja państwa w funkcjonowanie rynku nie powinna być ograniczana do minimum, a wręcz przeciwnie – jest konieczna dla dobrego funkcjonowania gospodarki. Twierdził, że w momencie kryzysu i inflacji ludzie, których na to stać, są bardziej skłonni do oszczędzania w celu przeczekania złej koniunktury, przez co gospodarka nie jest w stanie „rozkręcić się” na nowo. Rozwiązania upatrywał w zwiększeniu podaży pieniądza i przekazaniu go ludziom, którzy najbardziej go potrzebują, ponieważ ci zmuszeni będą do wydania swoich środków i pośrednio pomogą swojemu krajowi wyjść z kryzysu.
Debata na temat, które z tych podejść do makroekonomii jest lepsze trwa do teraz. Oczywiście praktycznie prawie nikt nie twierdzi, że państwa powinny posługiwać się jednym z nich
i zignorować całkowicie to drugie, ale spór, które z nich powinno przeważać w podejściu rządu do ingerencji w gospodarkę nie został rozstrzygnięty i pewnie prędko się to nie stanie.
Na zakończenie warto przytoczyć kilka najbardziej interesujących argumentów każdej ze stron, od neoklasyków zaczynając:
– rynki są w stanie osiągnąć stan równowagi i są zdolne do samoregulacji, poza sytuacjami kryzysu,
– ingerencja państwa w rynki zwiększa możliwość jego ingerencji w inne aspekty życia obywateli,
– zapewnienie pracy przez państwo nie musi oznaczać wyjścia z kryzysu, może doprowadzić do tzw. stagflacji – czyli sytuacji, w której gospodarka znajduje się w recesji, a inflacja stale rośnie.
A teraz keynesiści:
– historycznie nieregulowane rynki mają skłonność do deregulacji i samoistnego wytwarzania kryzysów gospodarczych,
– ingerencja państwa w sprawie bezrobocia jest korzystna dla wszystkich, ponieważ pobudza gospodarkę,
– ingerencja państwa sprawi, że kryzysy gospodarcze będą występowały rzadziej i będą mniej dotkliwe.
Obie strony posiadają więc trafne argumenty, ale jednoznacznego zwycięzcy nie ma – jednak zrozumienie obu „obozów” daje miejsce do dalszych rozważań i pozwala lepiej zrozumieć niektóre mechanizmy funkcjonowania państwa w kontekście gospodarczym.
